Film "Wyklęty" to jeszcze jedna cegiełka do polityki historycznej w popkulturze. Wciąż jednak czekamy na wielką produkcję w stylu "Przełęczy ocalonych " . Film „Wyklęty” w reżyserii Konrada Łęckiego, który pojawi się w kinach 10 marca to jeszcze jedna produkcja, która po długich latach posuchy opowiada na dużym ekranie o losach żołnierzy podziemia niepodległościowego. Jak często bywa przy okazji tego typu filmów, trudno pisać o nim źle, bo to jeszcze jedna cegiełka do budowy pamięci o Żołnierzach Niezłomnych, jeszcze jedna opowieść o dramacie lat 40., jeszcze jedna lekcja historii o bezwzględności i brutalności komunistów.
Zaletą „Wyklętego” jest z pewnością drobiazgowe oddanie specyfiki czasów, w jakich przyszło żyć i walczyć bohaterom filmu. Nie ma owijania w bawełnę, nie ma męczącej (a znanej przecież z podobnych tego typu produkcji) „harcerzykowatości”, w której walka z komunizmem była w zasadzie niezłą zabawą. Nie, „Wyklęty” to do bólu szczera opowieść o samotności, beznadziei, osobistym i wspólnotowym wymiarze tragedii Niezłomnych. Równoczesnie to jeszcze jedna przypowieść o bezwzględności i perfidii komunistycznego reżimu.
Realizm nie zastąpi jednak sprawnej fabuły czy aktorstwa, bo trzeba przyznać, że „Wyklęty” nie jest filmem wybitnym. Długimi, zbyt długimi momentami produkcja Łęckiego przypomina bardziej spektakl teatru telewizji, czy wyrwany z kontekstu odcinek „Czasu honoru”, a nie pełnometrażową produkcję. Postaci w filmie (jak i ich dialogi) są ciosane zbyt grubo, dialogi bywają drętwe i przewidywalne, fabuła, trochę jak w „Historii Roja”, przedłużająca się i męcząca.
Całkiem nieźle pomyślaną była idea skonfrontowania rzeczywistości z lat 40. XX wieku z migawkami z III RP i rozprawie na sali sądowej, gdzie bestie z czasów komunizmu zasłaniają się brakiem pamięci czy troską o odbudowę państwa po wojnie. Ale i ten aspekt filmu wydaje się nie do końca czytelny, brakuje ciągłości, a cała fabuła jest szarpana, zatracająca historię głównego bohatera. Wyklętego” nie sposób jednak oceniać w oderwaniu od całej polityki historycznej, która miała - za czasów dobrej zmiany - otworzyć się na kino i seriale. Ta wciąż kuleje. Byłoby dobrze, gdyby na pytanie: „Co zostało po rządach PiS?” dało się wskazać nakręcony z rozmachem film o polskiej historii. Wciąż czekamy… „Wyklęty” jest raczej jedną z łat (potrzebnych, ale wciąż tylko łat) na całości stroju, jakim jest opowieść o polskiej historii w popkulturze. Potrzeba czegoś więcej.
Polska polityka historyczna (i jej płynne wejście w sferę kultury i filmu) powinna być zapatrzona w takie produkcje jak „Przełęcz ocalonych” Mela Gibsona. To film wzorowy, biorąc pod uwagę oczekiwania i potrzeby naszej opinii publicznej. Wzruszający, zrobiony z rozmachem, budujący, oparty o wartości chrześcijańskie, wzmacniający tożsamość narodową. Kto przeoczył, gdy film był w kinach, koniecznie powinien nadrobić zaległości. Także, a może przede wszystkim ci, którzy będą podejmować decyzje w sprawie polskich filmów. Jestem świadomy, że nie ma co porównywać tak kameralnych filmów jak „Wyklęty” z tak gigantycznymi przedsięwzięciami jak film Gibsona. Ale jednak - trzeba mierzyć wyżej. Śmiano się, gdy politycy PiS jeszcze w kampanii wyborczej mówili o potrzebie wyłożenia potężnych pieniędzy na wielką produkcję w stylu Hollywood, ale to zadanie, które wciąż stoi przed nami. Nie zrobimy poważnej polityki historycznej, która będzie miała szansę zaistnieć w popkulturze, posiłkując się półśrodkami. Innym z ciekawych pomysłów, o których mówił z kolei Tomasz Jasina, jest produkcja serialu z prawdziwego zdarzenia:
Serial jest idealnym sposobem do utrwalania określonego sposobu myślenia o historii i biorąc pod uwagę fakt, że obecnie jeszcze bardziej wzrasta rola tego typu nośników informacji w porównaniu z klasyczną edukacją historyczną – szkolną czy uniwersytecką, to rola serialu będzie tylko rosła. Pozostaje nam postawić pytanie jak będzie ewoluowała sama sztuka serialowa. (…) Zrealizowanie jednego dużego serialu historycznego wyświetlanego na Netflixie – z angielskimi, niemieckimi czy hiszpańskimi napisami, dubbingiem, dałoby więcej promocji polskiej historii niż trzydzieści dużych wystaw w instytutach polskich, niestety, taka jest prawda
— mówił Jasina w interesującej rozmowie z Teologią Polityczną Co Miesiąc
Gdy ktoś za kilka, kilkanaście lat zapyta o efekty „dobrej zmiany” w polityce historycznej, odpowiedzią nie mogą być wyłącznie kolejne książki, seriale dokumentalne, wystawy i małe produkcje w stylu przyzwoitego skądinąd „Wyklętego”. Trzeba szarpnąć się na coś więcej; wielką, kosztowną produkcję, nakręcony z rozmachem serial dla szerokiego, międzynarodowego grona odbiorców, przejmujący film, który dotrze nie tylko do prawicowego widza w Polsce. Scenariusze są niemal gotowe - bohaterów w polskiej historii przecież nie brakowało. A „Wyklętego” warto zobaczyć, choćby tylko po to, by docenić twórców. Produkcję rozpoczęto bowiem głównie dzięki darowiznom osób prywatnych oraz małych firm i parafii katolickich. Z czasem udało się pozyskać poważniejszych sponsorów, takich jak: Fundacja Samorządność i Demokracja, Teatr Polski Inc z Nowego Jorku, KRAM S.A., Gmina Sitkówka-Nowiny, Fundacja PGE - Energia z serca, PGNiG oraz Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych.
„Wyklęty” to kolejny rozdział budowania polskiej polityki historycznej. Oby tylko wystarczyło czasu i determinacji, by napisać kolejne, większe i poważniejsze części tego dzieła.
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu. Zarejestruj się
_________________ Projekt 8813 Bunkerites of Poland Złośliwość jest podstawą wszelkiej przyjaźni. Dowodzi inteligencji i zainteresowania drugą osobą
|